Kiedyś kupowało się koszulkę z wizerunkiem ulubionego wykonawcy, dziś można z nim zaśpiewać i nagrać płytę. Crowdsourcing zyskał nowe oblicze. Świadczy o tym inicjatywa niejakiego Bena Foldsa.
Zobaczmy, co się stanie
Benjamin Scott Folds, uznany amerykański wokalista, pianista i multiinstrumentalista, lubi eksperymentować. Mimo że sam, jak żartem twierdzi, reprezentuje nurt "punk rocka dla maminsynków",nie unika włączania do swojego muzycznego repertuaru czegoś, co ani z punkiem, ani z maminsynkami nie ma nic wspólnego: gangsta rapu.
Swego czasu, Folds nie tylko bowiem wykonał cover utworu "Bitches Ain't Shit" autorstwa jednego z czołowych przedstawicieli ociekającej przemocą czarnej muzyki, Dra Dre, ale również zachęcił do tego samego internautów - drogą konkursu ogłoszonego m.in. na kanale YouTube.
Jednak ostatni eksperyment ugrzecznionego "punk rockera" (nagrywał dla takich wytwórni jak Epic czy Sony Music) jest odważniejszy.
Historia jednego linku
Zaczęło się niewinnie. Któregoś dnia Folds kliknął przesłany mu odnośnik, prowadzący do pliku wideo. I tym samym obejrzał, jak chór uniwersytetu Columbia wykonuje jeden z jego przebojów. Wrażenie było więcej niż pozytywne.Zostało ono dodatkowo spotęgowane, gdy muzyk rzucił okiem na rubrykę "Podobne". Znalazł tam ponad 100 równie dobrych, amatorskich interpretacji własnych utworów, śpiewanych a cappella. Wtedy wpadł na pomysł.
"Uwaga chórzyści" - napisał na swoim blogu w serwisie MySpace - "nagrywam płytę z moimi piosenkami w wersji a cappella i wykonaniu najlepszych chórów uniwersyteckich, jakie znajdę". Wiadomość trafiła również na szereg branżowych forów, niekiedy wraz z zaznaczeniem, że to nie żart. Zasady: zaśpiewaj bez akompaniamentu, sfilmuj to, wrzuć plik na YouTube, wypełnij formularz.
Nie minęły dwa miesiące, a Folds miał 250 filmów do przejrzenia. 250 wersji swoich numerów, zinterpretowanych na nowo.
Aż zbierze się miarka
Wiele godzin upłynęło, zanim ostateczny wybór padł na 14 topowych wykonań. Wśród nich znalazło się też jedno szczególne - w tym sensie, że śpiewający byli jeszcze uczniami liceum, a więc w zasadzie nie spełniali wymagań formalnych. Mieli za to talent.Dokonawszy selekcji, Ben Folds wziął walizkę, żonę i dźwiękowca i ruszył w podróż. Samochód, pociąg, samolot, znów samochód...przez dwa miesiące jeździł i nagrywał szczęśliwców, których głosy już niebawem miały zabrzmieć na jego nowej płycie. Odyseja ta została uwieczniona w postaci krótkiego filmu dokumentalnego, nakręconego przez samych studentów.
Ben Folds Presents: University A Cappella! The Documentary
Album zaś ukazał się 28 kwietnia pod nazwą "Ben Folds Presents: University A Cappella!". Muzyk wystąpił na nim "gościnnie", dokładając dwa śpiewane przez siebie kawałki. Ruszyła sprzedaż, wsparta dobrymi recenzjami i szczytnym celem - cały zysk ma być skierowany na konto wybranej organizacji charytatywnej.
Czerpać garściami
Casus Bena Foldsa, tego, co odnalazł na YouTube i następstwa owego znaleziska, świadczą o znaczącym potencjale "kultury uczestnictwa", czyli takiej, która nie zna pojęcia wersji ostatecznej. Każdy więc gotowy produkt można przerabiać, ulepszać, każdy utwór można modyfikować i remiksować. Czerpać z niego pełnymi garściami. Tu nie tylko się konsumuje, ale zarazem tworzy.Henry Jenkins, amerykański kulturoznawca i badacz mediów z Massachusetts Institute of Technology, definiuje "kulturę uczestnictwa" jako:
- Taką, w której występują niskie bariery ekspresji artystycznej i obywatelskiego zaangażowania
- Taką, która silnie wspiera tworzenie własnych treści i dzielenie się nimi
- Taką, w której istnieje pewien rodzaj nieformalnego mentorstwa, polegającego na tym, że wiedza najbardziej doświadczonej osoby jest przekazywana nowicjuszom (na zasadzie "podaj dalej")
- Taką, której uczestnicy wierzą, że ich wkład jest ważny oraz czują określony stopień więzi społecznej między sobą, czy przynajmniej dbają o to, co inni myślą o ich dziełach
Amator u bram!
Kulturalna rewolucja, jaka dokonuje się na gruncie cyberprzestrzeni, skłania niektórych do bicia na alarm. Najgłośniej bije Andrew Keen, zagorzały krytyk zjawiska Web 2.0, autor książki "Kult amatora. Jak internet niszczy kulturę"."Co stanie się, gdy ignorancja zmiesza się z egoizmem, ze złym smakiem i z rządami tłumu? Władzę przejmą małpy. Pożegnamy się z ekspertami i strażnikami bram kulturowych - z ulubionymi reporterami i prezenterami, redaktorami, firmami muzycznymi i studiami filmowymi w Hollywood" - pisze Keen we wstępie.
A kwestię "Czy internet jest gorszy niż naziści?" rozstrzyga: "Nawet naziści nie pozbawiali artystów pracy".
The Colbert Report | Mon - Thurs 11:30pm / 10:30c | |||
Andrew Keen | ||||
|
Brytyjczyk twierdzi, że Web 2.0 to czysta utopia, system, który "otacza czcią kreatywnego amatora: filmowca-samouka, biesiadnego grajka, piszącego do szuflady literata". Mimo że treść generowana przez użytkownika jest bezwartościowa, każdy dysponuje narzędziami, które pozwalają mu pisać o poranku, popołudniem kręcić filmy, a pod wieczór tworzyć muzykę.
I wnioskuje, że to utopia marksistowska. "W społeczeństwie komunistycznym, w którym nikt nie ma wyłącznego kręgu działania, lecz może się wykształcić w dowolnej gałęzi działalności, społeczeństwo reguluje ogólną produkcję i przez to właśnie umożliwia mi robienie dziś tego, a jutro owego, pozwala mi rano polować, po południu łowić ryby, wieczorem paść bydło, po jedzeniu krytykować, słowem - robić to, na co mam ochotę, nie robiąc przy tym ze mnie wcale myśliwego, rybaka, pasterza czy krytyka" - przywołuje Keen na poparcie swojej tezy fragment rozprawy Marksa i Engelsa "Ideologia niemiecka".
Sława z sieci
Wystarczy jednak umieć oddzielić ziarno od plew. Oczywiście, społeczeństwo sieciowe "tworzy i będzie tworzyć sterty bzdur i ramotek". Ale może też być zupełnie inaczej: jak pół żartem, pół serio mówi sam Ben Folds, większość sieciowych coverów jego piosenek przewyższa jakością oryginały. Dlatego muzyk przewiduje, że niektórzy spośród wykonawców zaproszonych przez niego do nagrania płyty, zrobią z czasem karierę i będą nagrywać na własny rachunek.A niejeden już artysta zaistniał dzięki globalnej pajęczynie. Modelowy na to przykład stanowi grupa Arctic Monkeys, która drogą marketingu szeptanego zyskała taki rozgłos wśród internautów, że jej pierwszy krążek sklasyfikowano jako najszybciej sprzedający się debiut w historii brytyjskiej muzyki popularnej.
Za pośrednictwem swojego konta na MySpace, imponującą karierę zrobiła też rodaczka Arktycznych Małp, Lily Allen. Wygenerowany w sieci buzz pozwolił na nagranie albumu, który rozszedł się na świecie w ponad 2,5 mln egzemplarzach. Podobnie było z Amerykanką Colbie Caillat. Jej piosenkę w serwisie MySpace odsłuchano 25 milionów razy, co przyniosło młodej wokalistce debiutancką płytę. Trafiła ona na piąte miejsce listy magazynu "Billboard".
A w Polsce? Jak wieść niesie, zespół Feel zawdzięcza kontrakt z wytwórnią EMI liczbie odsłon jednego ze swoich klipów.
Połączeni przez muzykę
W 2005 roku, Bek David Campbell, znany lepiej jako Beck, wydał swój szósty album "Guero". Wydał go w wielu konfiguracjach: jako zwykły krążek CD, specjalną edycję CD/DVD, na której znalazły się bonusowe utwory oraz wideoklipy towarzyszące każdemu numerowi i wreszcie jako zestaw mash-upów dokonanych rękami fanów.W dużej mierze dzięki swojej nowatorskiej formie i rozgłosowi, jaki ta przyniosła, album "Guero" zadebiutował na drugim miejscu listy "Billboardu" i do dziś pozostaje najwyżej tam notowanym "produktem" Becka.
"Internet umożliwia nawiązanie i utrzymywanie bezpośrednich kontaktów ze społecznością fanów. Sukces artysty, zwłaszcza niszowego, może być dziś oparty na oddolnej promocji prowadzonej przez fanów" - podsumowuje dr Alek Tarkowski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego i koordynator projektu Creative Commons Polska.
Na przykład takiej promocji, jaką zapewnia słynny serwis sellaband.com. Mechanizm jego działania jest prosty. Muzyk zakłada konto. Użytkownicy słuchają, co ma do zagrania. Jeśli im się spodoba, dotują go. Gdy zbierze 50 tys. dolarów, może wydać płytę. Część zysku z jej sprzedaży przekazywana jest dotującym. W ten sposób obie strony zarabiają.
Julia Marcell, śpiewająca Polka, która jako jedna z pierwszych uzbierała 50 tys. dolarów.
Do tej pory udało się to 22 artystom
Polskim odpowiednikiem sellabandu jest Megatotal. "Jako serwis społecznościowy łączy cechy wortalu muzycznego, sklepu internetowego oraz gry inwestycyjnej, dzięki której fani mogą stać się udziałowcami swoich ulubionych zespołów i współtwórcami ich sukcesu" - piszą twórcy Megatotalu o swoim "dziecku". Serwis zebrał już środki (ustalane indywidualnie) na 27 płyt.
Jest też CASH Music (Coalition of Artists and Stake Holders), nieco inny od poprzedników, bo obliczony głównie na bliską komunikację z artystami, na tworzenie wraz z nimi. Przykład? Zespół Deerhoof i jego niedawny singiel, udostępniony przed oficjalną premierą w postaci...partytury. Instrukcja: "ściągnij nuty, stwórz własną wersję, załaduj na swoją stronę lub bloga, wklej tu link".
Kultura: wspólna, czy czyjaś?
"W czasach internetu najpoważniejszą przeszkodą w rozwoju kultury stało się prawo i praktyki wydawców, zabraniających użytkownikom i twórcom dóbr kultury dostępu do niej lub bardzo restrykcyjnie określające sposób, w jaki dane dzieło może być wykorzystane" - oceniała redakcja magazynu literackiego "Lampa" w numerze sprzed kilku lat.Takie praktyki nie znajdują uznania ani wśród odbiorców muzyki (i nie tylko), ani wśród jej wykonawców. Podczas przeprowadzonej jakiś czas temu debaty ("Do kogo należy kultura?") między Jeffem Tweedy, frontmanem zespołu Wilco oraz Lawrencem Lessigiem, prawnikiem z uniwersytetu Stanforda, ten pierwszy postawił tezę, że prawo własności danego utworu muzycznego w 50-ciu procentach należy do słuchaczy. Bo twórca nie istnieje bez tych, dla których tworzy.
Ben Folds: władza w ręce ludu!
Dlatego niektórzy artyści, jak Prince czy Nine Inch Nails, uciekają się do rozwiązań z gruntu radykalnych, jeśli chodzi o kwestię rozprowadzania muzyki. Albo - tytułem sprzeciwu wobec polityki wielkich wytwórni - sami rozdają ją za darmo, albo otwarcie nawołują do tego, by ją kraść.
Nie jest to jednak pozbawione sensu. "Obecnie artysta może udostępnić słuchaczom część nagrań za darmo, zakładając, że rezygnacja z ewentualnych zysków płynących ze sprzedaży fonogramów, zrekompensowana zostanie przychodami z innych źródeł: występów na żywo, wykorzystania muzyki w filmach i reklamach, wykorzystania marki artysty, tantiem należnych autorom tekstów i muzyki oraz artystom-wykonawcom" - wyjaśnia na łamach pisma kulturalnego "Fragile" dr Patryk Gałuszka z Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi, zajmujący się ekonomią kultury.
A sama, wyżej wymieniona kradzież wymyka się jednoznacznym ocenom - przynajmniej jeśli dokonywana jest w internecie. Bo jak pokazuje ostatnie badanie BI Norwegian School of Management, osoby pobierające muzykę z sieci P2P są 10 razy bardziej skłonne do kupowania plików audio niż nie-piraci. Co ciekawe, do podobnych wniosków trzy lata wcześniej doszła Kanadyjska Federacja Przemysłu Muzycznego (CRIA).
Nowi Prometeusze
"Więc stąd to - stąd to i słuchacz, i widz jest artystą / Lecz prymem ten, a owy niezbędnym chórzystą".Kreśląc słowa "Promethidionu", Cyprian Kamil Norwid nie mógł przypuszczać, jak trafnie będą one opisywały przypadek Bena Foldsa i podobne mu zjawiska ery Web 2.0. Z jednym wyjątkiem - dziś słuchacz-współtwórca nie tylko dzieło "w duszy swej dośpiewa", ale zrobi to później na YouTube. A jeszcze później stanie przed mikrofonem u boku swojego idola.
"Ludzie znani niegdyś jako widownia", jak określa współczesnych użytkowników internetu Jay Rosen, wykładowca dziennikarstwa z Uniwersytetu Nowojorskiego, są bliżej kultury (muzycznej) niż kiedykolwiek.
Dziś to fani mają głos.
Pobierz ebook "Ranking agencji marketingowych 2024 i ebook o e-marketingu oraz agencjach reklamowych"
Zaloguj się, a jeśli nie masz jeszcze konta w Interaktywnie.com - możesz się zarejestrować albo zalogować przez Facebooka.
Pomagamy markom odnosić sukces w Internecie. Specjalizujemy się w pozycjonowaniu stron, performance marketingu, social …
Zobacz profil w katalogu firm
»
1stplace.pl to profesjonalna agencja SEO/SEM, specjalizująca się w szeroko pojętym marketingu internetowym. Firma oferuje …
Zobacz profil w katalogu firm
»
Projektujemy i wdrażamy strony internetowe - m.in. sklepy, landing page, firmowe. Świadczymy usługi związane …
Zobacz profil w katalogu firm
»
Pozycjonujemy się jako alternatywa dla agencji sieciowych, oferując konkurencyjną jakość, niższe koszty i większą …
Zobacz profil w katalogu firm
»
W 1999 roku stworzyliśmy jedną z pierwszych firm hostingowych w Polsce. Od tego czasu …
Zobacz profil w katalogu firm
»
a dlaczego nie ma opcji \"print\" na tym blogu?
Długi, ale dobry artykuł. Fajnie, że również takie rzeczy pojawiają się na interaktywnie.com:)