Ewentualne konsekwencje zmiany prawa autorskiego w Europie budzą wiele kontrowersji.
Komisja Prawna Parlamentu Europejskiego JURI zagłosowała w zeszłą środę za przyjęciem kontrowersyjnych zmian w dyrektywie o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. Ich zwolennicy twierdzą, że wzmocnią one profesjonalne dziennikarstwo; przeciwnicy - że zmierzają w stronę jeszcze większej centralizacji internetu.
Kiedy w w 2014 roku Mathias Döpfner, prezes niemieckiego wydawnictwa Axel Springer, wyznawał "Boimy się Google", krytykując nierówne relacje, jakie łączą wydawców prasy z gigantem z Mountain View, po mediach przetoczyła się szeroka dyskusja, która - wydawałoby się - niczego konstruktywnego nie wniesie. Google odpierało zarzuty tradycyjnie troską o wygodę użytkownika, a wydawcy, którzy nie mieli alternatywy, musieli współpracować.
W 2018 roku
Google zarobi na reklamie cyfrowej 5 mld dol. więcej niż przed rokiem (przychody sięgną 39,9 mld dol.)
Facebook – 3 mld dol. więcej (przychody wyniosą 21 mld dol.)
(źródło: eMarketer)
Pozycja gigantów więc rosła. Google i Facebook, mimo że jako firmy technologiczne odżegnywały się od odpowiedzialności za jakość publikowanych treści, nie miały oporów, by na nich zarabiać. I to sporo. Według eMarketera udział obu firm w globalnym rynku reklamy cyfrowej zbliża się już do 60 proc., a wydawcom, którzy ponoszą wszystkie koszty i ryzyko związane z tworzeniem treści, w oczywisty sposób nie bardzo to pasuje. Zresztą, pozycja gigantów po serii afer związanych z brand safety, Rosją, fake newsami i Cambridga Analytica, przestała pasować nie tylko im.
Technologicznej alternatywy dla ich usług jednak nie ma i szybko nie będzie, dlatego Europa zamiast uderzać w wysokie tony w otwartych listach zwróciła się do polityków. A ci, właśnie podjęli decyzję, że autorskie prawa wydawców i twórców trzeba przed zakusami zza Oceanu chronić. Nowe przepisy mają nałożyć na platformy internetowe odpowiedzialność za legalność udostępnianych tam treści, a wydawcom zapewnić udział w generowanych zyskach.
Idea jest więc godna pochwały, ale - jak zwykle - problemy zaczynają się, gdy przychodzi do realizacji. Sprzeciw, nie tyle internetowych gigantów, ale prawników, ekspertów i NGO-sów zajmujących się cyfrowym rynkiem, podniósł się przeciwko artykułom 11 (tzw. podatkowi od linków) i 13 (dotyczy wymogu automatycznego filtrowanie treści udostępnianych przez internautów).
Według nich proponowane rozwiązania uderzają w swobodny obieg informacji, ograniczają prawo do wolności słowa i stwarzają ogromne pole do nadużyć właścicielom praw autorskich, głównie wielkich studiom filmowym i wytwórniom fonograficznym.
- Pod pozorem walki z piractwem szykuje się zmiana, która zaprzepaści kilka dekad rozwoju wolnego internetu. Uniemożliwi ona również działania, które uważaliśmy dotychczas za normalne, jak choćby dzielenie się memami. Unia Europejska wychodzi naprzeciw żądaniom lobbystów dużych korporacji, lekceważąc istotny interes społeczny. Co więcej, proponowane filtry treści, które mają instalować wydawcy, są obecnie zwyczajnie mocno niedoskonałe, o czym wiemy z praktyki – zatem postuluje się wprowadzanie restrykcyjnych narzędzi, o których z góry wiadomo, że będą wadliwe i ograniczające
- Prof. dr hab. Dariusz Jemielniak, ekspert w dziedzinie zarządzania w społeczeństwie sieciowym z Akademii Leona Koźmińskiego.
Przedstawiciele dużych korporacji wydawniczych mają jednak inne zdanie i podnoszą problem, któremu także nie da się zaprzeczyć. Facebook i Google, które lubią widzieć się po stronie neutralnej technologii nie są przecież firmami hostingowymi, a zarabianie na owocach cudzej pracy trudno uznać za uczciwy model biznesowy.
Coraz większy opór budzi również tworzenie modeli biznesowych korzystających z cudzych treści, polegających np. na ich agregacji, testujących lub wprost nadmiernie rozszerzających instytucję dozwolonego użytku, wykształconą w czasach analogowych. Inicjatywa Parlamentu Europejskiego wychodzi naprzeciw oczekiwaniom wzmocnienia ochrony praw autorskich i interesów twórców, dziennikarzy i wydawców. Komisja Prawna dostrzegła także problem rosnącego zjawiska dystrybucji nielegalnych, tzw. pirackich treści i uznała, iż platformy internetowe powinny odgrywać aktywną rolę w zwalczaniu tego negatywnego zjawiska. Współczesna technologia nie stawia już granic w szerokim stosowaniu odpowiednich narzędzi. Hostingowi z powrotem nadane zostanie pierwotne, mocno ograniczone znaczenie.
- Mariusz Grzesiuk, Dyrektor Działu Prawnego Grupy Onet-RAS Polska.
Spraw nie jest więc łatwa, bo też prawo - skomplikowane, a grup interesów - bardzo wiele.
Koniec memów? Nie do końca, ale...
Kontrowersyjny artykuł 13 zakłada wymóg automatycznego filtrowania udostępnianych treści za pomocą systemu rozpoznawania tekstów, zdjęć, muzyki i filmów. System ma działać mniej więcej tak jak Content ID na YouTube, tyle tylko że w całym internecie i prewencyjnie. O ile Content ID reaguje na zgłoszenia o naruszeniu, o tyle ten - w myśl twórców nowych przepisów - ma zapobiegać upublicznianiu treści, które mogłyby naruszać prawa autorskie. Jeśli więc filmik, który chcemy wrzucić na YouTube'a, zostanie uznany za naruszający czyjeś prawa, nie będziemy mogli go udostępnić.
I znowu, zdawałoby się - żaden problem, bo idea jest całkowicie słuszna. Niestety jednak rozsypuje się w szczegółach. Technologia, której działanie jest zero-jedynkowe, stanie bowiem ponad prawem, które jest dużo bardziej zniuansowane, dopuszczając m.in. wykorzystywanie cudzych dzień w ramach tzw. dozwolonego użytku. Automatyczny system nie będzie w stanie stwierdzić, kiedy mamy do czynienia z parodią, a kiedy z łamaniem praw autorskich.
Oczywiście memy nadal będą tworzone, podobnie jak parodia w ramach dozwolonego użytku. Problemem będzie działanie automatycznych filtrów treści - jak na razie mechanizmy te nie są w stanie rozpoznać dozwolonego użytku - treści te będą więc po prostu blokowane. Poza tym cały pomysł z filtrowaniem treści to niebezpieczny precedens oddania w prywatne ręce (platform internetowych) decyzji o tym, co jest zgodne z prawem a co nie - w tym przypadku granic dozwolonego użytku.
- Natalia Mileszk, public policy expert, Centrum Cyfrowe.
Automatyczny system filtrowania treści oddaje władzę w ręce platform internetowych i właścicieli praw autorskich, mimo że prawo nie zawsze stoi po ich stronie, a - nawet jeśli - trudno za zasadne uznawać zakładanie tego z góry.
Dyskusja dot. dozwolonego użytku toczyła się niedawno publicznie pomiędzy blogerem Pawłem Opydo i Universal Music Polska. Wytwórnia zarzucała mu "dokonanie opracowania utworów, co zgodnie z ustawą o Prawie Autorskim i Prawach Pokrewnych wymaga uzyskania stosownych zgód”. Żądała też możliwości pozyskiwania środków z reklam wyświetlanych przy tych materiałach, w których Paweł Opydo wykorzystywał fragmenty utworów artystów związanych z Universalem. Bloger powołał się jednak na prawo cytatu i zarzucił korporacji nadużywanie systemu obowiązującego na YouTube.
Bez względu na to, jak sprawę ostatecznie potraktowałby sąd (choć specjaliści mają swoje zdanie), pokazuje ona, że każda wymaga indywidualnego podejścia. Inaczej niszowi twórcy zostaną pozbawieni należnych im praw. Ani Facebook, ani Google nie zatrudnią przecież sztabu ludzi, którzy każdorazowo będzie oceniał zasadność kontrowersyjnych decyzji podejmowanych przez automat, bo raz - że byłoby to drogie, dwa - można przypuszczać, że relacje z Universalem i innymi gigantami cenią bardziej niż te z małymi graczami.
Ponadto, istnieje zagrożenie - po Russiagate i Cambridge Analytica już nie tak znowu kosmiczne - że system automatycznego filtrowania treści mógłby zostać wykorzystany np. przez rząd. A jeśli nawet nie - swoboda wypowiedzi może być zagrożona niejako mimochodem. Film z ulicznego protestu może być zablokowany np. przez muzykę z radia pobrzmiewającą w tle.
Prawo anty-Google? W Niemczech i Hiszpanii to już próbowali
Zmiany, jak mówią ich przeciwnicy, sprzyjają największym wydawcom prasowym, ale nie uderzą w agregatory takie jak Google News (który m.in. był solą w oku Mathiasa Döpfnera), tylko w małych wydawców, którym Facebook i Google zapewniały dotychczas niezbędne zasięgi.
- W wyniku art. 11 Google News będzie zobowiązany zawierać porozumienia licencyjne z wydawcami. I o ile Axel Springer jest dużym graczem, o tyle małe tytuły nie będą wystarczająco atrakcyjne dla agregatów newsów, by w ogóle podejmować jakieś rozmowy - zauważa Natalia Mileszyk, która dodaje, że z podobnym prawem już flirtowały inne kraje. Z katastrofalnym jednak skutkiem.
Najpierw próbę podjęli wydawcy niemieccy, uchwalając w 2013 roku prawo bardzo podobne do zmian proponowanych obecnie, czyli - wprowadzając podatek od linków. Sprawa dotyczyła głównie Google News i skończyła się dla wydawców blamażem. Google grzecznie poprosiło ich o zwolnienie z opłat, uzależniając od tej decyzji ich dalszą obecność w agregatorze. A w obliczu spadków zasięgów, wydawcy w te pędy udzielili Google niezbędnych licencji. Gigant wyszedł z zamieszania bez szwanku, a wydawcy upokorzeni i narzekający na to, że zostali postawieni pod ścianą. Co ciekawe jednak, zaraz po tym, na podobny krok zdecydowali się Hiszpanie. Jeśli jednak liczyli na to, że Google się przestraszy, spotkała ich sroga niespodzianka. Google wycofało Google News z Hiszpanii, a zasięgi wydawców dramatycznie spadły.
Teraz wydawcy prasowi mają jednak nadzieje, że - jeśli rozwiązanie wprowadzone zostanie w całej Europie - Google się ugnie. Słusznie też zauważają, że problem istnieje i o ile producenci muzyki, filmów i gier, którzy walczą z piractwem, mają już arsenał mniej lub bardziej skutecznych narzędzi, w przypadku prasy, sprawa jest w powijakach.
Mariusz Grzesiuk z Grupy RAS Polska podkreśla, że skutki wprowadzonych rozwiązań powinny odczuć te podmioty, które korzystają z cudzej twórczości, nie ponosząc kosztów wytworzenia utworów i nie wypłacając żadnych rekompensat posiadaczom praw za wykorzystywanie ich twórczości.
- Art. 11 nadaje wydawcom prasowym takie same prawa, jakie już posiadają producenci muzyki, filmów, gier i programów komputerowych oraz nadawcy radiowi i telewizyjni. Naprawia się zatem istniejącą lukę. Nie chodzi przy tym o to, by portale internetowe zostały zamknięte lub żeby zakazać im prowadzenia działalności – chodzi tylko o to, by podzieliły się one zyskiem wygenerowanym dzięki korzystaniu z materiałów prasowych z ich producentami i twórcami – czyli wydawcami i dziennikarzami - mówi Mariusz Grzesiuk. - Jest to rozwiązanie korzystne dla całej branży, w szczególności zaś dla małych i średnich wydawców, których nie stać na prowadzenie walki o należytą ochronę przynależnych im praw z gigantami technologicznymi, portalami i serwisami eksploatującymi cudze prawa autorskie.
Przeciwnicy rozwiązania uważają jednak, że artykuł 11 rykoszetem uderzy właśnie w maluczkich, którzy starcia z gigantem zwyczajnie nie przetrwają. Ryzyko, że poniosą bolesne konsekwencje dyskusji, która toczy się ponad ich głowami, pomiędzy mediowymi a internetowymi magnatami, jest według nich bardzo prawdopodobne. Ewentualnych zysków nie widzą też dla indywidualnych twórców, którzy w standardowych umowach przekazują wydawcom prawa do wykorzystywania swoich dzieł na wszelkich polach eksploatacji. - Nie zgadzamy się na utożsamianie czy też stawianie znaku równości pomiędzy twórcą a wydawcą, a beneficjentami reformy będą ci drudzy - mówi Natalia Mileszyk.
Przeciw proponowanym zmianom, przede wszystkim artykułom 11 i 13, zaprotestowali przedstawiciele europejskich ośrodków akademickich (przeczytaj list otwarty TUTAJ), a także współzałożyciel Wikipedii, Jimmy Wales, Tim Berners-Lee, przewodniczący Konsorcjum W3C oraz Wint Cerf, uważany za jednego z pionierów internetu.
Zmiany, by weszły w życie, muszą zostać zatwierdzone przez Parlament Europejski.
Pobierz ebook "Ranking agencji marketingowych 2024 i ebook o e-marketingu oraz agencjach reklamowych"
Zaloguj się, a jeśli nie masz jeszcze konta w Interaktywnie.com - możesz się zarejestrować albo zalogować przez Facebooka.
Pomagamy markom odnosić sukces w Internecie. Specjalizujemy się w pozycjonowaniu stron, performance marketingu, social …
Zobacz profil w katalogu firm
»
Pozycjonujemy się jako alternatywa dla agencji sieciowych, oferując konkurencyjną jakość, niższe koszty i większą …
Zobacz profil w katalogu firm
»
1stplace.pl to profesjonalna agencja SEO/SEM, specjalizująca się w szeroko pojętym marketingu internetowym. Firma oferuje …
Zobacz profil w katalogu firm
»
W 1999 roku stworzyliśmy jedną z pierwszych firm hostingowych w Polsce. Od tego czasu …
Zobacz profil w katalogu firm
»
Projektujemy i wdrażamy strony internetowe - m.in. sklepy, landing page, firmowe. Świadczymy usługi związane …
Zobacz profil w katalogu firm
»