Nowe funkcjonalności w serwisie nie załatwią sprawy.
Sześć miesięcy temu Mark Zuckerberg uznał, że fake newsy rozpowszechniane m.in. na Facebooku nie mogły mieć wpływu na wynik amerykańskich wyborów prezydenckich, bo - choć są problemem - to o znikomym zasięgu. Dzisiaj zmienił zdanie. Zmiany w funkcji "Related Articles" pokazują, że chce walczyć nie tylko z fałszywymi informacjami, ale i przekłuć tzw. filter bubble.
W serwisie rozpoczęły się testy nowej wersję funkcji "Related Articles", gdzie mają pojawiać się nie, jak dotychczas treści mniej lub bardziej powiązane z tematem tekstu, ale alternatywne i sprawdzone źródła informacji na jego temat. Facebook chce, aby użytkownicy - jeszcze zanim klikną w dany nagłówek - zastanowili się, czy kryje się za nim rzetelna informacja i poznali inne punkty widzenia.
Mark Zuckerberg, zapewne w obawie przed oskarżeniami o cenzurę, nie chce odgórnie jednak określać, co jest fałszem, a co prawdą, chce jednak skłonić użytkowników do krytycznego spojrzenia na informacje, które do nich trafiają - także na Facebooku. Ilustrować to miał przykład z czekoladą. Jeśli użytkownik zobaczy link "Czekolada leczy raka!" kierujący do małego bloga, w Related Articles pojawić się mają linki z czasopism takich jak na przykład The New York Times lub dzienników medycznych, w których pojawi się informacje, że - choć czekolada zawiera przeciwutleniacze, które mogą ryzyko zachorowania - nie jest lekarstwem. - Z czasem społeczność zidentyfikuje rzetelne źródła i one naturalnie się przebiją - mówił Zuckerberg.
Na razie przebijają się z trudem, ale - paradoksalnie - fake newsy, a raczej próby ich zwalczenia, mogą pomóc w wypromowaniu treści pochodzących z profesjonalnych redakcji. Bez systemowego wsparcia technologicznych gigantów, takich jak Google i Facebook będzie to niemożliwe, choć i z nim - wydaje się bardzo trudne - na wątpliwości wokół rozwiązań proponowanych zwracają uwagę eksperci.
Robert Sosnowski, dyrektor zarządzający agencji Biuro Podróży Reklamy
Wyścig po władzę trwa. Bo czymże innym jest kontrolowanie informacji poprzez określanie jej prawdziwości? Pozornie jest to dobra i pożyteczna inicjatywa, ale może ona rozwinąć się w wielu niebezpiecznych kierunkach.
Kwestie związane z prawdziwością informacji powinna raczej rozstrzygać niezależna instytucja - coś w rodzaju sądu, z instancyjnością. Wystarczy spojrzeć jak różnie te same kwestie postrzegają dziennikarze mediów prawicowych i centrowych - nie tylko różnią się opiniami, ale też w wielu przypadkach fakty różnią się dla nich. Systemy kontrolujące fakty będą budziły kontrowersje w przypadku wyborów.
Z punktu widzenia polityczno-socjologicznego to bardzo ciekawe. Na naszych oczach prywatne biznesy (Google, Facebook) zawłaszczają obszar z rodzaju tych, które powinny być przypisane władzom państw. To pokazuje, że granice narodowe słabną a nowe, internetowe się wyłaniają.
Zachodni system, demokracja łapie czkawkę przez populistów. Ale chyba nie rozwiążemy problemów podając ludziom na tacy informacje, co mają robić. To może być jeszcze bardziej niebezpieczne.
Piotr Nadarkiewicz, Head of Research & Development w agencji Kamikaze
Wciąż powstają teksty, których "faktyczność" trudno ocenić. Można to powiedzieć o The Postmodernism Generator. Tworzy on zdania poprawne, ale pozbawione sensu. W „Modnych bzdurach” opisano eksperyment, który zainspirował twórców generatora. Autorzy bełkotu uzyskali przychylność naukowców dla „faktów” przedstawionych w „publikacji naukowej”. Internet i historia pełne są podobnych materiałów. Co do niektórych wręcz wolimy nie zrywać zasłony niewiedzy. Tak jest szczególnie, wtedy gdy wypowiedź dotyczy przekonań, prognozowania i konieczności.
Facebook nie zrobi więcej niż to, że powie nam o kimś, kto może mieć inne zdanie. Google także nie podejmuje się rozwikłania zawiłości logiki fikcji, czy uporania z określeniem kryteriów demarkacji. Google zacytuje opinię. Powie: "fałsz jak się patrzy", "na dwoje babka wróżyła". Dorzuci do tego przebieg wnioskowania. Tym, którzy gotowi są na auto selekcję, pozwoli oznaczyć tekst jako satyrę. Wyeksponuje głos tych, którzy przemówią zgodnie z ich gramatyką.
Co to da? Są ci, którzy wierzyli w księżniczkę ze Sweetwater. Teraz zmierzą się z króliczą norą, pełną intelektualnych przygód. Sprzecznymi opiniami, przyczynami braku opinii odmiennych i tego, że… opinia to nie fakt. Życie tych, którzy już podchodzą krytycznie, stanie się łatwiejsze i trudniejsze. Z jednej strony źródła będą pod ręką. Z drugiej - będą to tylko wybrane źródła. Ryzykujemy, że dociekliwość części z nas zaspokoi to, co mamy pod nosem.
Pojawi się też pokusa nadużyć. Najbliższy przykład stanowi finansowanie niektórych Think Tanków przez lobbystów. Nie wiem, czy to już fakt, ale słyszałem takie opinie. Wciąż stoimy przed problemami podnoszonymi przez Kuhna, Lakatosa czy Poppera. Jedynym rozwiązaniem jest to, abyśmy nie ustawali w dążeniu do prawdy i pomaganiu sobie w dostrzeganiu jej wagi. Jeden z kroków na tej drodze stanowi działanie Google i Facebooka.
Magdalena Mazurkiewicz, PR Manager agencji Imagine
W dzisiejszych czasach króluje konsumpcjonizm, jesteśmy przesyceni, również informacjami, a co za tym idzie - rozleniwieni. Bardzo często podaną nam na tacy wiadomość przyjmujemy bez zastanowienia jako pokrywającą się z rzeczywistością, nie zwracając przy tym uwagi na źródło, z którego pochodzi. Przez długi czas nie dostrzegliśmy, że tym zachowaniem wpędzamy się w kozi róg.
Nagle zaczęliśmy widzieć problem i czuć się z nim wyjątkowo niekomfortowo. Dodatkowo, przesyceni produktami i informacjami, zaczęliśmy być bardziej wymagającymi (wybrednymi?) klientami. Nie dajemy się już tak łatwo oszukiwać, a Google czy Facebook chcąc (interesownie?) stać za nami murem - wprowadzają funkcjonalności, które w założeniu mają ułatwić nam rozróżnienie prawdziwych newsów od clickbaitów oraz dotarcie do szerszego spektrum informacji.
Facebook nie zmienia jednak wiele, rozszerza istniejącą już funkcję proponowania pod klikniętą treścią podobnych do niej - z tą różnicą, że nie będziemy musieli już klikać w artykuł, by widzieć materiały tematycznie z nim powiązane. Plusem jest to, że powiązanie będzie szersze, bo zaciągnięte informacje pochodzić będą z innych, niż podobne do obserwowanych przez nas źródeł.
Google - zdejmując z siebie odpowiedzialność, pozwala wybranym twórcom wydawać opinie na temat zamieszczonych w wyszukiwarce informacji, przy czym - może zdarzyć się tak, że jedna informacja otagowana zostanie dwoma sprzecznymi opiniami i to do odbiorcy należeć będzie finalny osąd.
Tu pojawia się pytanie, czy w związku z tym cokolwiek się zmieni, skoro stwierdzenie prawdziwości nadal będzie czynnością subiektywną konieczną do podjęcia przez każdego z internautów.
Jak widać, to dopiero nieśmiało podjęte przez dwóch gigantów kroki, a przy tym całym medialnym szumie, związanym z wyżej opisaną ofensywą, mam wrażenie, że cały internetowy świat budzi się dość późno. Fake newsy czy też clickbaity od dawna już są irytujące i ciężkostrawne, już dawno pojawiła się potrzeba walki z nimi, dlatego szkoda, że zaczyna się ona dopiero teraz, ale lepiej późno niż wcale.
Oczywiście, trudno ocenić dzień przed zachodem słońca. Tak, jak Alfred Nobel nie wynalazł dynamitu z myślą o krzywdzeniu innych; tak jak wyszukiwarki nie wymyślono po to, by podawać fałszywe informacje; tak nie wiadomo, w jakim kierunku pójdzie "walka" z fake newsami. To od użytkowników zależy, czy funkcjonalności te będą dla nich ułatwieniem, czy też cały pomysł skończy jako cenzura treści. Na samym początku należy mieć jednak nadzieję, że walkę z fałszywymi informacjami rozpoczęto z myślą o użytkowniku, a nie dla wojujących o konsumenta marek. Podsumowując, podjęta ofensywa jest bezsprzecznie potrzebna - ale czy działania Google i Facebooka zgodne będą z założeniami i czy całość rzeczywiście zadziała? To się dopiero okaże.
Bogusław Skowron, Social Media Manager agencji Point of View
Przykład ostatniej wpadki TVP Info z newsem na temat pewnego jurnego orangutana pokazuje, że najwięksi dystrybutorzy treści jak Google i Facebook słusznie pochylają się nad sposobami walki z tym problemem.
Największe zagrożenie wynikające z fake newsów wynika z faktu, że nawet jeżeli ktoś udowodni brak autentyczności newsa, to zawsze więcej odbiorców zapozna się z wiadomością niż jej późniejszym obaleniem.
Wydaje się więc, że słusznie Facebook i Google chcą zwalczać te praktyki już na etapie wyświetlania wiadomości. Nie dziwi jednak podnoszenie głosu przez ludzi, którzy takie działania uznają za formę cenzury sieci. O ile Google i Facebook nie unikną takich zarzutów, to mogą je drastycznie ograniczyć przez bardzo transparentne i szeroko komunikowane zasady doboru "zweryfikowanych" treści, które będą takimi znacznikami określane.
Dawid Dryniak, wiceprezes zarządu Social Media London Style
W dobie wszechobecnej gonitwy i ciągłego braku czasu wielkie brandy, od bankowości po duże sieci sklepów, robią wszystko aby usprawnić nasze codzienne życie Od jeżdżących wpłatomatów po zakupy dostarczane przez kuriera - to wszystko po to abyśmy mogli więcej czasu poświęcać na rzeczy, które rzeczywiście sprawiają nam przyjemność. Niewątpliwie całe to zamieszanie spowodowane jest rozwojem technologii.
Informacja, która kiedyś była podawana za pomocą radia czy gazety dziś dociera do nas z każdej możliwej strony. Z powodu wspomnianego braku czas nie sprawdzamy ich autentyczności. W 2016 roku CERT Polska powstrzymało ponad 2000 incydentów informatycznych takich jak ataki hakerskie. Rok do roku ta liczba rośnie. Celowo przypominam o tych liczbach, jako że zarówno ataki hakerskie jak i publikowanie fałszywych informacji mają na celu wyłudzenie danych czy manipulowanie opinią publiczną - docelowo oczywiście napędzenie zysku podmiotowi odpowiedzialnemu za takie działania.
Cieszy mnie fakt, że firmy takie jak Facebook czy Google, które dają nam możliwość tworzenia contentu i przez to są w bardzo dużym stopniu odpowiedzialne za to co pojawia się w sieci nie są obojętne na fake'owe newsy. Mam wielką nadzieję, że wraz z upływem czasu te narzędzia będą się rozwijać i dbać o dobro użytkowników, a nie staną się maszynką do cenzury.
Tobiasz Wybraniec, Prezes Zarządu GetHero
Coraz rzadziej Internet, a konkretniej media społecznościowe, o których rozmawiamy, przestają służyć wyłącznie do kontaktu ze znajomymi. Dziś jest to narzędzie o ogromnej sile rażenia, które – nie bójmy się tak tego nazwać – wpływa na bieg wydarzeń. Najlepiej obrazują to niedawne wybory w USA czy wykorzystanie mediów społecznościowych podczas zamachu stanu w Turcji.
W zależności od opcji politycznej różne media podają różne wersje wydarzeń. To samo dzieje się coraz częściej w mediach społecznościowych, influencerzy zaś (nie zawsze świadomie) wchodzą w buty, w których do niedawna chodzili tylko politycy. Sama idea walidacji newsów przez portale jest bardzo potrzebna, jednak mogę pokusić się o stwierdzenie, że social media w pewnych sytuacjach pełnią funkcję tuby propagandowej. Zatem należałoby zacząć debatę nad fake newsami od pytania czym tak naprawdę jest fake news – czy jest to całkowicie zmyślona informacja, niepełna informacja, czy informacja przedstawiona w stronniczy sposób.
Pobierz ebook "Social media marketing dla firm i agencje się w nim specjalizujące"
Zaloguj się, a jeśli nie masz jeszcze konta w Interaktywnie.com - możesz się zarejestrować albo zalogować przez Facebooka.
Pomagamy markom odnosić sukces w Internecie. Specjalizujemy się w pozycjonowaniu stron, performance marketingu, social …
Zobacz profil w katalogu firm
»
1stplace.pl to profesjonalna agencja SEO/SEM, specjalizująca się w szeroko pojętym marketingu internetowym. Firma oferuje …
Zobacz profil w katalogu firm
»
Pozycjonujemy się jako alternatywa dla agencji sieciowych, oferując konkurencyjną jakość, niższe koszty i większą …
Zobacz profil w katalogu firm
»
Projektujemy i wdrażamy strony internetowe - m.in. sklepy, landing page, firmowe. Świadczymy usługi związane …
Zobacz profil w katalogu firm
»
W 1999 roku stworzyliśmy jedną z pierwszych firm hostingowych w Polsce. Od tego czasu …
Zobacz profil w katalogu firm
»