Mimo że nie potrafią jeszcze zarabiać, kolejka chętnych już ustawia się, by zarabiać na nich.
Mimo że ani Snapchat, ani Pinterest nie potrafią jeszcze zarabiać, kolejka chętnych już ustawia się, by zarabiać na nich. Obie spółki, dzięki kolejnym rundom inwestycyjnym, są dzisiaj uznawane za najbardziej wartościowe start-upy technologiczne, obok między innymi Ubera, Spotify i SpaceX. Tylko że w świecie, gdzie miliard dolarów robi coraz mniejsze wrażenie, coraz częściej wspomina się też o bańce, która musi pęknąć.
Alibaba, chiński gigant w branży e-commerce, widocznie jednak na ten temat inne zdanie. W zeszłym tygodniu zainwestował bowiem w Snapchata około 200 milionów dolarów. Dla Alibaby, która ma za sobą jedno największych IPO w historii, to tyle co nic. Dla Snapchata, którego wartość wyceniana jest na 15 miliardów - też niewiele. A jednak trudno przypuszczać, by był to jedynie kaprys bogaczy z wirtualnego świata.
Snapchat - aplikacja stworzoną przez trzech studentów z Uniwersytetu Stanforda, pozwala na wysyłanie wiadomości w formie zdjęć lub filmów, które znikają po dziesięciu sekundach od ich odebrania. I to nic, że w tym czasie można zrobić screena. Złudne poczucie prywatności wystarczyło, by snapy pokochały amerykańskie nastolatki, szukające alternatywy dla Facebooka, który - jak wynika z najnowszych analiz - powoli zamienia się w klub seniora.
W odróżnieniu od Snapchata właśnie. Tam królują młodzi, którzy wysyłają miliony, a konkretnie 700 (według wewnętrznych danych) mniej lub bardziej przyzwoitych zdjęć, sprawiając, że Snapchat jest jedną z najgorętszych obecnie spółek w Dolinie Krzemowej. I doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Kiedy w 2013 roku Facebook czynił mu awanse, proponując kosmiczne w owym czasie trzy miliardy dolarów, założyciele aplikacji nie wahali się odrzucić oferty. Dzisiaj nie mogą narzekać na brak zainteresowania. W sierpniu 2014 roku, po zastrzyku stu milionów dolarów gotówki od funduszu VC Kleiner Perkins Caufield & Byers jego wartość wzrosła do dziesięciu miliardów dolarów. To ponad trzy razy więcej niż to, co rok wcześniej oferował Zuckerberg.
Teraz jest to już piętnaście miliardów. A Snapchat jak nie zarabiał, tak nie zarabia. Tak samo zresztą jak Pinterest, wirtualna tablica korkowa, która ledwie w styczniu zaczęła eksperymentować z komercyjnymi treściami. Użytkownicy mogą na niej przyczepiać fragmenty odnalezionych stron internetowych, które można potem polubić, skomentować albo się nimi podzielić. Prosty mechanizm, prosty interfejs i ogromna społeczność, które słusznie uwierzyła w to, że skrawki ich wirtualnego życia mogą zainteresować innych.
I Snapchat, i Pinterest należą dzisiaj - dzięki społecznościom - do klubu "One bilion dollar", czyli firm wycenianych na miliard dolarów i więcej. Ani Snapchat, ani Pinterest nie znalazły jeszcze optymalnego sposobu na zarabianie. Zarówno Snapchat, jak i Pinterest mają według specjalistów spory potencjał marketingowy, który jednak dopiero zaczyna być umiejętnie wykorzystywany.
- Snapchat to narzędzie do zaintrygowania odbiorcy. Efekt zaskoczenia zawsze działa - uważa Magdalena Szmidt, CEO agencji MOSQI.TO. - Ostatnio wprowadzona też została funkcja Snapchat stories umożliwiająca połączenie kilku ujęć w wideo, które znika dopiero po 24 godzinach. Tym samym pojawia się więcej czasu, żeby przykuć uwagę odbiorcy. Z kolei Pinterest ma konkretny plan: dać reklamodawcom możliwość precyzyjnego dobrania grupy odbiorców. Chcą w tym celu rozwinąć narzędzie do targetowania reklam o możliwość rekomendacji oraz wykorzystania związków pomiędzy użytkownikami różnych portali. Dorzućmy do tego plan wprowadzenia przycisku „kup” na odpowiednich postach i mamy odpowiedź na pytanie, czy Pinterest ma potencjał marketingowy.
- Jeżeli marka kieruje produkty czy usługi do gimnazjalistów to Snapchat może być dla niej bardzo angażującą i oryginalną platformą do teaserowania, wprowadzania na rynek nowych produktów, działań promocyjnych zorientowanych na impulsowe namawianie do produktu, przy wykorzystaniu kuponów - potwierdza Łukasz Gujski, strategy director w agencji Peppermint. - A jeśli marka celuje w segment wielkomiejskich kobiet, fanek e-commerce to Pinterest może być dla niej świetna platformą do generowania ruchu oraz tworzenia wysokiej jakości katalogów produktowych, czy bibliotek „pełnych inspiracji”.
Inwestorzy wierzą najwyraźniej, że znajdzie się sposób na to, by przekuć go na konkretne pieniądze. Wolą optymistycznie przywoływać przykład Facebooka, któremu towarzyszyły przecież te same wątpliwości, niż pamiętać, że łaska internetowych społeczności na pstrym koniu jeździ, o czym świadczy choćby agonia MySpace. Każda przegapiona okazja boli jednak podwójnie, więc kapitał w Dolinie Krzemowej płynie szerokim strumieniem, śrubując wyceny spółek do niebotycznych rozmiarów.
- Mam poczucie, że są one trochę szalone, bo te serwisy nie znalazły jeszcze sposobu na zarabianie - uważa Radosław Tadajewski, prezes spółki inwestycyjnej Grupa Trinity. - Z drugiej strony mają ogromną wiedzę o użytkowniku, która już za chwile będzie miała swoją, zapewne bardzo wysoką, cenę. Długoterminowo wierzę więc, że to ma sens. Czy przy tych wycenach? Już mniej. Zwłaszcza przy serwisach społecznościowych, bo na przykład przy Uberze, gdzie internet to jedynie platforma do sprzedawania realnych usług, mam mniejsze wątpliwości.
Paweł Karaś, CEO Mint Media jest jednak większym optymistą. - Oba serwisy posiadają ogromną liczbę użytkowników, a największe światowe marki interesują się realizacją działań na tych platformach. Rozpoczęcie monetyzacji to tylko kwestia czasu. W ostatnim czasie wielokrotnie mówiło się o zbyt wygórowanych wycenach w stosunku do biznesów internetowych i tak naprawę zdecydowana większość udowodniła swoją wartość. Idealnym przykładem jest Facebook, który przez wiele lat funkcjonował jako platforma do kontaktowania się miedzy ludźmi, a obecnie odnosi sukcesy na polu biznesowym.
Wiara, że tą samą droga podąży Pineterst i Snapchat, jest widocznie bardzo silna. Choć zwłaszcza w przypadku Snapchata i Alibaby, nie ona musiałaby być główną motywacją do inwestycji. Chiński gigant ma inne, bardzo solidne, źródła przychodów, czyli e-commerce.
Alibaba wyceniana jest na 250 miliardów dolarów. To więcej niż Amazon i eBay razem wzięte. Ale w już mobile'u nie radzi sobie tak świetnie, bo mobilnymi użytkownikami w Państwie Środka rządzi aplikacja WeChat, która jest własnością spółki Tencent Holdings. Wydawać by się mogło, że inwestycja w Snapchata to próba nadrobienia tej zaległości. Mogłoby, gdyby nie to, że amerykańska aplikacja w Chinach jest zablokowana. Po co więc Alibabie Snapchat?
- Może kierować się różnymi motywacjami - chęcią poznania rynku amerykańskiego, wzmocnieniem społecznościowej nogi biznesu, chęcią wejścia w technologie mobilne. Wreszcie może to inwestycja czysto finansowa, motywowana oczekiwanym wzrostem wartości akcji... - wymienia analityk inwestycyjny Marcin Majewski. - Dla mnie najbardziej prawdopodobna jest chęć wejścia na rynek amerykański i budowanie w ten sposób przyczółku.
Portfolio amerykańskich spółek Alibaby jest faktycznie dość skromne. Firma zainwestowała w Lyft - usługę typu ride-share, podobną do Ubera; Tango - mobilny komunikator, ale to właściwie wszystko. Snapchat wydaje się dla niej naturalnym etapem rozwoju i próbą zaprzyjaźnienia z amerykańskimi konsumentami, którzy już za chwilę staną się łakomym kąskiem dla internetowych sprzedawców.
Może więc pohukiwania o zbliżającej się bańce są przesadą i powtórki sprzed 15 lat - wbrew kasandrycznym przepowiedniom choćby amerykańskiego miliardera Marka Cubana - nie należy się spodziewać? Pisze on, że mamy do czynienia z przegrzaniem gorszym niż to, które nastąpiło w 2000 roku. Jego obawy dotyczą przede wszystkim niskiej płynności spółek produkujących aplikacje i start-upów, bo te właśnie, w przeważającej mierze, pozostają w prywatnych rękach. A to zablokuje inwestorom możliwość wyjścia z inwestycji, która okaże się fiaskiem.
Marcin Majewski studzi jednak emocje. - Dzisiejsze firmy social media czerpią z doświadczeń poprzedników i ewentualnych konkurentów wykupują zanim staną się zagrożeniem (Facebook przejął Whatsapp, Instagram). Paradoksalnie więc start-upy w branży social media mają niemal gwarancje, że pomimo niskich przychodów, da się je drogo sprzedać, bo liderzy rynku mają zbyt wiele do stracenia. Należy jednak pamiętać, że rynek ten jest coraz bardziej konkurencyjny i nowe, rewolucyjne pomysły przebijać się będą w branży social media coraz rzadziej.
Pobierz ebook "Ranking agencji marketingowych 2024 i ebook o e-marketingu oraz agencjach reklamowych"
Zaloguj się, a jeśli nie masz jeszcze konta w Interaktywnie.com - możesz się zarejestrować albo zalogować przez Facebooka.
1stplace.pl to profesjonalna agencja SEO/SEM, specjalizująca się w szeroko pojętym marketingu internetowym. Firma oferuje …
Zobacz profil w katalogu firm
»
Pozycjonujemy się jako alternatywa dla agencji sieciowych, oferując konkurencyjną jakość, niższe koszty i większą …
Zobacz profil w katalogu firm
»
W 1999 roku stworzyliśmy jedną z pierwszych firm hostingowych w Polsce. Od tego czasu …
Zobacz profil w katalogu firm
»
Projektujemy i wdrażamy strony internetowe - m.in. sklepy, landing page, firmowe. Świadczymy usługi związane …
Zobacz profil w katalogu firm
»
Pomagamy markom odnosić sukces w Internecie. Specjalizujemy się w pozycjonowaniu stron, performance marketingu, social …
Zobacz profil w katalogu firm
»
Dzisiejsza bańka jest większa. Więcej frajerów zostanie naciątych, na znacznie wyższe kwoty.<br /> Aż do następnego razu.<br /> W biznesie bowiem historia powtarza się znacznie częściej. <br /> Głupich nie sieją, sami się rodzą.